O starcie w triathlonie myślałem już od jakiegoś czasu, jednak ze względu na dość słabe pływanie nie mogłem się zdecydować na start. Jak zwykle potrzebny był impuls i delikatna zewnętrzna motywacja. Tym razem były to zajęcia nauki pływania na które chodziła Nina. Gdy ze względu na infekcje nie mogliśmy brać udziału w zajęciach, żeby nie tracić godzin z instruktorem brałem takie „przepadające” lekcje. Małymi krokami zacząłem nadrabiać braki w technice. W końcu zdecydowałem się na regularne zajęcia z instruktorem w celu poprawienia pływania. Zbieg okoliczności spowodował, że trafiłem do trenera, który nie tylko prowadzi zajęcia pływackie ale także startuje w zawodach triathlonowych. W ten sposób moje zajęcia z pływania ukierunkowały się pod start w triathlonie. To było to! Wiosną 2022 roku zdecydowałem się na start w pierwszych zawodach triathlonowych na dystansie olimpijskim. Pokonywane na tym dystansie odcinki nie robią może wrażenia – do przepłynięcia jest kilometr po którym na rowerze trzeba przejechać 45 kilometrów i przebiec 10 km. Co innego jednak patrzeć na każdy z tych z dystansów oddzielnie (z perspektywy kolarza albo biegacza a nie mówiąc już o pływaniu) a co innego wystartować w zawodach i każdy z tych odcinków pokonać jeden po drugim. Nie do końca wiedziałem z czym to się wszystko wiąże i jak trudne będzie samo ukończenie zawodów. O ile zakładki rower-bieg się nie obawiałem, o tyle z pływaniem to była wielka niewiadoma. W sumie nigdy nie pokonywałem dłuższych odcinków w otwartych akwenach i pływałem zwykle w okolicach brzegu. Jak to będzie płynąć w dużej grupie, nawigując na bojkę… Z tymi wszystkimi doznaniami przyjdzie mi się jeszcze oswoić.

Najważniejsze było poprawienie pływania. Początki były mozolne bo trzeba było poprawiać dosłownie wszystko. W pierwszej kolejności praca nóg, potem pozycja w wodzie, praca rąk i potem stopniowe lepsze koordynowanie tych elementów. Punktem wyjściowym było przepłynięcie maksymalnie 4 długości kraulem bez zatrzymywania (tempem nieznanym ale pewnie w okolicach 2:45-3:15min/100m). Stopniowo przychodziło coraz więcej luzu i doszedłem do etapu w którym mogłem wykonywać ćwiczenia/powtórzenia/mocniejsze tempo bez konieczności zatrzymywania się i odpoczynków. Niestety nawyki z wcześniejszych lat są bardzo trudno do wyeliminowania. Jednym z największych moich problemów jest zbyt szybkie opadanie ręki. Brak oparcia na ręce z przodu powoduje stawianie dużych oporów i znaczną utratę prędkości. Jest więc cały czas nad czym pracować…
Zupełnie innym zagadnieniem jest pływanie w wodach otwartych. W basenie woda jest przezroczysta i ciepła a do brzegu jest zawsze blisko. Daje to niesamowity komfort psychiczny w trakcie pływania. Na wodach otwartych jest zupełnie inaczej. Przez większość sezonu woda jest zdecydowanie zimna (w tym roku zaczynałem przy temperaturze wody 9 stopni) i pianka jest obowiązkowa. Zwykle nie widać zbyt wiele w zielonym odcieniu wody a do brzegu jest zdecydowanie dalej. Niestety w moim przypadku wszystkie te elementy powodują duże poczucie dyskomfortu. W szczególności gdy po zanurzeniu głowy widać… toń. Podobnego uczucia doświadczyłem podczas nurkowania – nigdy nie lubiłem pływania w toni gdy nie widać żadnych punktów referencyjnych. Lubiłem zanurzać się przy lince… albo wzdłuż brzegu/skał…. ale nigdy w toni. Nie mówiąc już o pływaniu w toni. No i w pływaniu OW znowu mam podobnie. Niby wiem, że umiem pływać, w piance mam dodatnią pływalność a mam jeszcze ze sobą bojkę (czyli jest bezpiecznie). Jednak gdy tylko zanurzam głowę do kraula (będąc już dalej od brzegu) pojawia się duży dyskomfort i uczycie jakby pianka uciskała tak mocno, że nie można oddychać. Muszę się praktycznie zatrzymać, porozglądać i dopiero mogę płynąć dalej. Oczywiście powoduje to wybicie z rytmu, wzrost tętna i napięcie ciała… co jeszcze bardzie pogarsza styl płynięcia. Psychika.

Udało mi się temat trochę przepracować i poukładać. Jednak sama świadomość, że głowa może płatać takie figle w trakcie treningów i w szczególności zawodów nie pomaga. Przed każdym wejściem pojawia się obawa jak będzie tym razem.
Triathlonowa pralka
Każde zawody mają takie słowo, które elektryzuje wszystkich startujących (i pojawia się w każdym wpisie/relacji/planie treningowym). Zwykle słowo to oznacza całkowitą utratę energii, odcięcie i mozolne pokonywanie reszty dystansu gdy jedynym przeciwnikiem pozostaje głowa. Kolarze mówią na to bomba, biegacze (dłuższych dystansów) ściana. W triathlonie też pojawia się takie mityczne słowo. Pierwszy raz usłyszałem je na jednym z treningów OW i od razu wiedziałem, że coś musi być na rzeczy.



Pralka. To słowo chyba najlepiej oddaje warunki jakim poddają się zawodnicy na pierwszych 400 metrach po starcie pływania. Dziesiątki osób płynących do tej samej bójki…ale niekoniecznie w tym samym kierunku. Wpadających na siebie i przepychających się. Każdy cykl to dotknięcie nogi/ręki/tułowia/głowy innego zawodnika. I tak samo mają inny zawodnicy wykonujący cykl pływacki… Tak jakby wszystkich wrzucić do pralki i dokładnie przemieszać.
Dokładnie czegoś takiego doświadczyłem na moich pierwszych zawodach w Radłowie. Start z brzegu na gwizdek i po chwili zupełne zamieszanie. Staram się złapać rytm i ignorować to co się dzieje wokół mnie – nie da się jednak. Dopiero po minięciu pierwszej bojki robi się trochę luźniej i można już spokojnie płynąć. Tracę jednak orientację i mocno spływam. W pewnym momencie nie widzę ani bojki ani innych płynących. Muszę się zatrzymać, przepłukać zaparowane okularki i zrobić korektę. Dokładam sobie niepotrzebnie metrów. W pewnym momencie zastanawiam się gdzie są wszyscy i dlaczego żaden z ratowników do mnie nie podpływa. Wydaje mi się, że jestem już ostatni w wodzie i za chwilę ktoś do mnie podpłynie z pytaniem czy wszystko w porządku. Po chwili jednak dostrzegam inne osoby płynące z tyłu (w sumie za mną było jeszcze 30 zawodników). Ostatnie 300 metrów jest już naprawdę fajnie. Łapię rytm, doskonale widzę bojkę i miejsce wyjścia z wody. Tempo robi się także zdecydowanie lepsze. W końcu wypadam z wody i biegnę do pierwszej zmiany. Schodzą ze mnie wszystkie przedstartowe emocje – teraz został mi już tylko rower i bieganie w nagrodę:). Ostatecznie czas wychodzi słaby i po etapie pływackim jestem 86 na 130 zawodników. Szału nie ma jednak głównym celem było ukończenie tego etapu bez incydentów.

Strefa T1 w czasie…, który wystarczyłby na obiad
Same zmiany ćwiczyłem wcześniej na treningach jednak nigdy nie przykładałem do tego specjalnej wagi i robiłem to raczej niespiesznie. Gdy pierwszy raz próbowałem to zrobić szybko na zawodach brakowało mi dobrych patentów. Skupiłem się na tym by niczego nie zapomnieć i nie zrobić głupiego błędu (takich jak opuszczenie strefy bez butów, kasku lub tym podobne rzeczy). Jednak mimo pośpiechu pierwsza zmiana zajmuje mi 3:05 min. To bardzo długo – osoby, który ukończyły przed mną lub dużo później niż ja mieściły się w czasie poniżej 2 minut. Wydaje mi się, że najwięcej czasu straciłem na zdjęcie pianki oraz założenie skarpetek. Chwilę układałem jeszcze rzeczy do pudełka i biegiem do początku etapu rowerowego. Wydawało mi się bardzo szybko jednak w tym czasie można było praktycznie iść na obiad:). Tylko 15 osób spędziło w T1 tyle czasu (lub dłużej). To był mój zdecydowanie najwolniejszy element.

Rower i bieganie w nagrodę za pralkę
Po pierwszej zmianie i zdjęciu pianki zostaje mi już tylko rower i bieg. 45 kilometrów rowerem to niedużo i celuje w czas 1:10 min. Jedzie mi się wyjątkowo dobrze i cały czas wyprzedzam inne osoby. Bardzo mocno wieje jednak nie sprawia mi to większego problemu. Celuje przejechać cały dystans ze średnią mocą 230 W (bez przekraczania progu i zbędnego upalania się). Wychodzi całkiem nieźle i wyprzedzam prawie 40 osób – rower kończę 53. Potem jeszcze szybka zmiana butów na biegowe i dwa kółka wokół zalewu. Plan jest trzymać tempo 4:50 km/min ale okazuje się to trochę za szybko. Jestem już zmęczony i ostatecznie biegnę trochę wolniej. Nie wyprzedzam innych osób i zauważam, że sporo osób które wyprzedziłem na rowerze teraz zostawia mnie w tyle. Niestety nie było już z czego dołożyć. Ostatecznie na mecie melduje się z czasem 2:36:06. Mój zegarek pokazał 2:32.

Podsumowanie
Sam start uważam za udany. Wszystko poszło zgodnie z planem i bez problemów. Miejsce odległe ale zabawa była przednia – już dawno nie miałem takiej frajdy z zawodów w sezonie letnim. Najważniejszy wniosek to taki, że żeby pływać, jeździć i biegać trzeba pływać, jeździć i biegać.
A same zawody w Radłowie – zdecydowanie godne polecenia. Trasy w pełni zabezpieczone – rower przy ruchu zamkniętym a bieganie polanymi drogami wokół jeziora. Nie było miejsc niebezpiecznych. Największą frajdę sprawiła mi strefa regeneracji – można było zjeść naprawdę dobrze i zrelaksować się po wysiłku. Wrócę tutaj za rok.