W tym roku zima nam narciarsko nie sprzyjała. Weekendy były wietrzne i deszczowe, albo nie było warunków do jazdy na nartach, albo my byliśmy chorzy. Weekend 21-22 stycznia 2024 zapowiadał się jednak obiecująco. Warunki śniegowe od tygodnia były bardzo dobre, a na cały weekend zapowiadano słońce i minimalnie dodatnią temperaturę. Po szybkim namyśle decydujemy się pojechać na cały weekend i jak najwięcej czasu spędzić na nartach. Rezerwujemy nocleg w Klikuszowej i w piątek późnym wieczorem jedziemy zakopianką na Podhale. Zaletą weekendowych wyjazdów jest ograniczenie czasu spędzonego w korkach – w piątek wyjazd z Krakowa w kierunku Zakopanego to koszmar (analogicznie z powrotem w kierunku Krakowa w godzinach popołudniowych). Wyjeżdżamy po 22 i dojazd do Klikuszowej zajmuje nam niewiele ponad godzinę. Nocleg zarezerwowaliśmy w samym centrum Klikuszowej, w Apartamentach Wierchy. Dla osób planujących spędzić dzień na trasie Śladami Olimpijczyków nocleg w Klikuszowej (lub Obidowej) jest najlepszym rozwiązaniem. Rano można od razu ruszyć na trasę – bez korków, które w weekendy potrafią dodać kilkadziesiąt minut do drogi.





Sobota – sprawdzenie narciarskiej formy
Ponieważ jest to nasze pierwsze w tym roku wspólne narciarskie wyjście, w sobotę planujemy sprawdzić formę po wszystkich infekcjach i przeziębieniach z początku roku. Zabieramy naszą przyczepkę (zwaną przez Adama „pipipą”), 4 komplety nart, 5 bidonów z wodą, herbatą i kawą… całą siatkę słodyczy i spod wypożyczalni pana Adama ruszamy na trasę. Plan na sobotę jest prosty – szybko przejechać przez dolinę smutków (Dolina Lepietnicy, 4-kilometrowy odcinek) a następnie stokówką dotrzeć do Nalewajek albo do wiaty na Solisku. Przy okazji dobrze się bawić i jak najwięcej cieszyć się słońcem. Okazuje się, że mamy całkiem niezłą narciarską kondycję – sprawnie pokonujemy zacienioną dolinę smutków i na stokówce liczymy na słońce. Niestety, wiatr nawiewa chmury i wyczekiwane słońce nie pojawia się. Bez dodatkowych przystanków pokonujemy stokówkę i po krótkiej przerwie na Nalewajkach jedziemy w stronę Soliska. Tam robimy dłuższą przerwę. Wychodzi słońce i zaczynamy bawić się w śniegu. Adam dostaje swoje małe narty i próbuje swoich sił w torach. Po godzinnej przerwie zjeżdżamy w kierunku Obidowej – jest jasno i czołówki wyjątkowo nie są nam potrzebne pod koniec wycieczki. Zjazd jest przyjemny – tory nie są rozjeżdżone. Wracamy do naszej miejscówki w Klikuszowej i jemy przygotowany wcześniej obiad. Pora na regenerację i przygotowanie do kolejnego narciarskiego dnia.








Niedziela – wycieczka całą trasą Śladami Olimpijczyków
W niedzielę planujemy pokonać całą trasę Śladami Olimpijczyków i doszurać do schroniska na Turbaczu. Ponieważ nocowaliśmy w Klikuszowej możemy dłużej pospać… odrobinę dłużej. Po śniadaniu, przygotowaniu rzeczy jesteśmy gotowi na narciarskie przygody. Startujemy około 10 spod wypożyczalni pana Adama. Sama procedura rozłożenia gratów, złożenia przyczepki zajmuje mi około 30 minut… niby wszystko jest gotowe, jednak zawsze trochę kręcimy się na parkingu. W niedzielę jest cieplej niż w sobotę, a na niebie praktycznie nie ma chmur. W takich warunkach można spokojnie spędzić cały dzień na nartach. Gdy celem wycieczki jest Turbacz, musimy pilnować tempa od samego początku trasy i nie robić zbyt długich przerw. Z takim nastawieniem docieramy do Soliska. Widząc strome podejście postanawiam zaoszczędzić trochę sił i ominąć stromy podbieg trasą, która prowadzi na Turbacz Doliną Obidowca. W tym roku wariant ten nie jest przygotowany ratrakiem, jednak po śladach widać, że wielu narciarzy tamtędy chodzi. Dziewczyny nie dają się skusić na „skrót” i idą zgodnie z trasą. Ja natomiast kieruję się obejściem. Na początku nie jest nawet źle, ale szybko okazuje się, że był to bardzo zły pomysł. Fragment trasy w lesie jest mocno rozjeżdżony przez ciężki sprzęt – wykorzystywany do wycinania i zwózki drzew. O ile ogromne koleiny nie są przeszkodą dla narciarza, to przejechanie z przyczepką to duże wyzwanie. Narty przyczepki zsuwają się i wpadają w półmetrowe koleiny; przyczepka traci równowagę i wywraca się na bok. Adam na początku wszystko znosi dzielnie, ale widząc moje zmęczenie zaczyna się niepokoić. Niestety docieram do miejsca, z którego nie ma dobrego wyjścia – muszę wypiąć się z nart i przyczepkę przenieść przez trudne fragmenty. Niestety, bez nart zapadam się w śniegu. To był zły pomysł – na szczęście dziewczyny nie skorzystały z mojej propozycji.
Ponownie łączymy się na Rozdzielu – to już praktycznie końcówka trasy. W nogach mamy już 10 kilometrów ale do naleśników już blisko. Po 40 minutach od Rozdzielu jesteśmy w schronisku. Zamawiamy pierogi z borówkami (borówki zbierane lokalnie) i naleśniki z polewą. Niestety naleśników z borówkami już nie ma… w tej sytuacji naszym zdaniem połączenie pierogów oraz naleśniki to najlepszy wybór. W schronisku bardzo tłoczno i ciężko znaleźć wolny stolik. Narciarzy biegowych nie ma zbyt wielu – na nasze oko większość to turyści, którzy przyszli pieszo.
Po wyjściu ze schroniska czeka na nas szybki zjazd w kierunku Obidowej. Ciemno robi się dopiero w Dolinie Lepietnicy i musimy wyjąć czołówki. Ostatnie 2 kilometry to rozjeżdżone tory – kuligi. Ogólnie śniegu na trasie nie było zbyt dużo, ciekawe ile razy w tym roku uda nam się jeszcze wybrać na wycieczki.