W tym roku całą trasę Śladami Olimpijczyków z Obidowej do schroniska na Turbaczu udaje nam się wspólnie pokonać dopiero za trzecim podejściem. Pierwszy wyjazd w tym sezonie to sprawdzenie sprzętu i próba naszej wytrzymałości – w szczególności tolerancji Adama do dłuższej wycieczki w naszym narciarskim wózku. Podejście zakończyliśmy przed pierwszym stromym fragmentem trasy (przed Soliskiem). Za drugim razem wyjątkowo nie dopisała nam pogoda i nie wystawiliśmy nosa poza dolinę smutków (silny wiatr wyjątkowo zniechęcał do dłuższej wycieczki). Udało nam się dopiero za trzecim razem gdy mocno zmotywowani ruszyliśmy w górę nie oglądając się zbytnio na prognozę i mocne opady deszczu w nocy (dzień wcześniej w Krakowie padał deszcz). Zaryzykowaliśmy i ryzyko opłaciło nam się.

Około 10:30 ruszamy z parkingu w Obidowej. Adam zasypia a my decydujemy nie zatrzymywać się podczas jego drzemki. Po godzinie mijamy wiatę na końcu Doliny Lepietnicy i kontynuujemy wycieczkę stokówką w kierunku Nalewajek. Pierwotnie planujemy tam postój jednak Adam spał dalej więc decydujemy się pokonać pierwszy, najbardziej stromy fragment trasy, bez zatrzymywania a przerwę zrobić już na Solisku. W tym roku ten odcinek trasy wydaje się nam wszystkim łatwiejszy. Nina wchodzi bez pomocy a odpinanie nart nie jest konieczne. Może zjedliśmy lepsze śniadanie? Możliwe też, że już jesteśmy przyzwyczajeni do odrobinę mocniejszego tempa na podejściu.
Z tego miejsca do schroniska dzieli nas już niewiele ponad godzinę. Czas mamy dobry więc w myślach zamawiamy już naleśniki w schronisku. Ostatecznie linie mety przekraczamy o 14:50. Z przerwą podejście zajęło nam około 4 godzin i 37 minut. Biorąc pod uwagę nasz zestaw to wynik jest całkiem przyzwoity.

W schronisku o tej porze było już zdecydowanie mniej turystów. Do zamówień nie ma kolejki i dania dostajemy praktycznie od ręki. Niestety czekały na nas także gorsze wiadomości. Z menu zniknęły naleśniki z borówkami – zostały zamienione zwykłymi naleśnikami z białym serem i polewą z borówek. Szkoda. Te naleśniki były jednym z naszych najbardziej charakterystycznych wspomnień związanych z tą trasą.














W schronisku zostajemy do godziny 16. Do zachodu słońca mamy około 50 minut – jest to najlepszy czas na trasie. Praktycznie nie ma już wtedy innych narciarzy a nisko zachodzące słońce gwarantuje niesamowite wrażenia estetyczne. Najlepsze zdjęcia można zrobić właśnie wtedy. Do zjazdu potrzebne są już czołówki. Stokówkę i dolinę smutków pokonujemy przy świetle gwiazd i latarek.
Przed powrotem do Krakowa planujemy jeszcze szybką regenerację. W CNB w Klikuszowej otwarta została niewielka restauracja gdzie po większym wysiłku można zjeść coś ciepłego przed drogą powrotną. Można też porozmawiać z niezwykle sympatycznymi pracownikami CNB. O narciarstwie, Klikuszowej, Obidowej i nie tylko.




Niestety ten sezon będzie krótki. Ile razy uda nam się jeszcze dotrzeć do schroniska na Turbaczu? Mamy nadzieję, że kilka. W kolejny weekend planujemy wrócić w Gorce.