Zima na trasie narciarstwa biegowego Śladami Olimpijczyków

by Marcin Kalas

Wyjazd do Klikuszowej w przedostatni weekend stycznia zaplanowaliśmy jeszcze w grudniu 2022 roku. Ostatnie sezony przyzwyczaiły nas, że w połowie stycznia śnieg na trasie narciarstwa biegowego Śladami Olimpijczyków jest praktycznie gwarantowany. Rezerwowaliśmy więc w ciemno. Na początku stycznia przywitały nas jednak mocno wiosenne temperatury i praktycznie do ostatnich dni nie byliśmy pewni na ile uda się zrealizować narciarskie plany. Na nocleg wybraliśmy Apartament Turbacz w Klikuszowej – zaraz przy Centrum Narciarstwa Biegowego. Gdyby nie było naturalnego śniegu jeździlibyśmy po utrzymanej już od grudnia pętli. Czekała na nas jednak zimowa niespodzianka. Gdy wyjeżdżaliśmy w piątek w nocy (w okolicach 22:30) w Krakowie sypał już śnieg i z każdym kilometrem zakopianki było coraz bardziej biało. Zima przywitała nas z przytupem. Rano czekało na nas kilkadziesiąt centymetrów świeżego śniegu.

W sobotę decydujemy się potrenować technikę w Centrum Narciarstwa Biegowego w Klikuszowej. Ja głównie pod kątem startów w zawodach a jest nad czym pracować. Siła i wytrzymałość pozostała z treningów biegowych i siłowni jednak techniczne robię wiele błędów, które kosztują sporo energii.

Wieczorem dla odmiany decydujemy wybrać się na narty zjazdowe. Biegówki nie dorównują jeszcze popularnością nartom zjazdowym i gdy chcemy się umówić na narty ze znajomymi musimy być także otwarci na narciarstwo w „leniwej” zjazdowej formie. Przyszła więc pora by odświeżyć nasze zjazdowe umiejętności. Na wieczorne narty jedziemy do Białki Tatrzańskiej (około 25 minut drogi z Klikuszowej). Przywitały nas korki oraz pełen parking. Z bagażnikiem na haku (kiedyś napiszę więcej o tym wynalazku… generalnie jak box tylko montowany na haku z tyłu auta; mega pojemny i wygodny… niestety trudny w manewrowaniu na ciasnym parkingu) nie było nam łatwo wcisnąć się w jakąś lukę. Mimo wieczornej pory na stoku było dość tłoczno a na niebieskiej, najbardziej popularnej trasie (rozpoczynającej się w Kotelnicy) było wielu narciarzy. Od kolejek na nartach już dawno odwykliśmy – do wyciągu czekało się około 10 minut (w moim odczuciu długo ale pamiętam gorsze dni gdy można było utknąć na 40 minut). Tłoczno, zimno, ciasno, gwarno – to zupełne przeciwieństwo narciarstwa którym cieszymy się w ostatnich latach. Było jednak całkiem przyjemnie pozjeżdżać i pobawić się ciasnymi skrętami. Okazało się, że Nina potrafi pługiem jechać ciaśniej niż ja. Z narciarstwem znowu jak z moim pływaniem – złe nawyki zawsze wychodzą.

Niedziela to narty biegowe i trasa Śladami Olimpijczyków. Zbieramy się dość późno i na parkingu w Obidowej jesteśmy po godzinie dziesiątej. Udaje mi się znaleźć miejsce do zaparkowania jednak przy parkowaniu przednie koła dość mocno zapadają się w śniegu. Na razie się tym nie przejmuje ale wiem, że z wyjazdem nie będzie łatwo (oczywiście mam rację i chyba jako jedyne auto zakopujemy się i nie możemy wyjechać). Na razie jednak przygotowujemy się do narciarskiej zabawy. Dla czwórki narciarzy szpeju jest masa a dodatkowo mamy jeszcze wózek z zestawem narciarskim. Poskładanie i przygotowanie tego wszystkiego zajmuje nam ponad pół godziny. Na szczęście tej niedzieli nie mamy ciśnienia. Zwykle mamy silną motywację by dojść na Turbacz co wymaga żwawego tempa. Tym razem decydujemy się nie forsować. Zamiast mocnego tempa i trasy do schroniska wybieramy trochę wolniejszy styl oraz częstsze przerwy. Była to bardzo dobra decyzja – mamy czas na luźną zabawę w śniegu a Adam dostaje chwilę żeby założyć narty i przejechać kawałek trasą.

Dolina smutków (czytaj: Dolina Lepietnicy) jak zwykle przywitała nas bajkową scenerią. Ośnieżone drzewa i rzeka przeplatająca trasę robią niesamowite wrażenie. Właśnie takich doznań szukamy na nartach. Niestety po pokonaniu doliny smutków nie czeka na nas słońce (tak jak to często bywało). Tym razem chmury są nisko i do słońca trzeba się jeszcze mocno wspinać. Mgła i nisko zawieszone chmury to dodatkowe akcenty podkreślające zimowy charakter wycieczki. Nie tylko wizualnie ale i dosłownie – wilgoć sprawia, że zimno jest dużo bardziej odczuwalne. Na szczęście podbieg stokówką wymaga sporego wysiłku dzięki czemu robi się cieplej.

Pokonujemy stokówkę i nie robimy przerwy przy Nalewajkach. Idziemy jeszcze dwa kilometry do wiaty przed Soliskiem. Samego podbiegu na Solisko nie robimy – nie mamy już siły. Mamy za to dłuższą przerwę na jedzenie, kawę i radość z bycia w górach. Na koniec czeka nas jeszcze jedna nagroda – zjazd. Tym razem jest wyjątkowo przyjemnie. Trasa nie jest rozjeżdżona i zlodowaciała. Zjazd to sama frajda.

Ostatecznie jeszcze przed zmrokiem jesteśmy ponownie na parkingu. Zmęczeni ale bardzo zadowoleni. Na koniec czeka na nas niespodzianka – jako jedyne auto nie możemy wyjechać. Jedno z kół zapadło się w mokrym śniegu i cały moment obrotowy szedł w mielenie w miejscu. Na szczęście lokalni mieszkańcy zobaczyli nasze tarapaty i trzech panów przyszło nam z pomocą. Szybko wypchnęli nasze auto dodając jednocześnie komentarz: „czy auto ma zimowe opony?”. Ma zimowe opony – tylko teren podmokły. Na szczęście na ten dzień to już koniec motoryzacyjnych przygód. Powrót do Krakowa przebiega już bez problemów. Późnym wieczorem docieramy do domu… zupełnie wyczerpani i spełnieni. Sen przychodzi od razu. Za tydzień wracamy:)

You may also like

1 comment

Do trzech razy sztuka – pierwsza wycieczka na Turbacz w sezonie 2022/2023 – Aktywny Na Okrągło 14 lutego, 2023 - 6:51 pm

[…] tym roku na Turbacz udaje nam się wspólnie wejść dopiero za trzecim podejściem. Pierwszy wyjazd w tym sezonie to sprawdzenie sprzętu i próba naszej wytrzymałości – w szczególności […]

Reply

Leave a Comment